Tańce i melodie flisackie w zbiorach Oskara Kolberga

Parę dni temu wyszedł nowy numer „Zeszytów Wiejskich”, a w nich mój artykuł o tańcach i melodiach flisackich ze zbiorów kolbergowskich. Sam pomysł na badanie nie był zbyt skomplikowany – spośród zapisów nutowych w Dziełach Wszystkich (DWOK) wybrałem wszystkie, które posiadały określenia bardziej lub mniej bezpośrednio związane z flisakami/orylami (dokładna lista melodii oraz przypisanych do niej określeń jest w artykule). Ponieważ Kolberg często przypisywał notacjom lokalizacje geograficzne, można było ustalić ich współrzędne geograficzne, skartografować i zobaczyć, jak przedstawiają się rozkłady przestrzenne melodii flisackich.

O samych flisakach warto wiedzieć tyle, że zajmowali się spławem towarów rzekami – aktywnością bardzo ważną z perspektywy polskiej gospodarki nowożytnej, ale tracącej na znaczeniu w XIX w. (chociaż masowo wycinano wówczas lasy, co podtrzymało żywotność tej grupy zawodowej). Była to ludność bardzo zróżnicowana demograficznie, kulturowo i społecznie. Na samym dole była biedota, na samej górze (kierownictwo – retmani) dużo zamożniejsze osoby, które swój fach mogły przekazywać nawet międzypokoleniowo. Odmienne warunki charakteryzowały spław krótki (trwający kilka dni, angażujący dość przypadkową zbieraninę lokalnej ludności) i spław długodystansowy (głównymi rzekami, trwający miesiącami, skupiający specyficzne osoby wyrywane ze swoich społeczności na znaczną część roku i dający okazję do wytworzenia się odrębnego „życia zawodowego”). Inny istotny podział związany był ze spławem towarów statkami oraz spławem drewna (drzewa ścinane, obrabiane i zbijane w tratwy). Obecnie obie formy spławu określana są jako „flis” – dawniej jednak odróżniano flisaków na statkach i oryli na drewnianych tratwach (chociaż otwarte jest pytanie o geograficzny zasięg obu terminów).

Ze zbiorów Oskara Kolberga wybrałem (mam nadzieję, że wszystkie) zapisy, których określenia wiązały się z kulturą flisacką (czyli wszystkie z atrybutami wywodzącymi się od flisaka, oryla i włóczka) – w łącznej liczbie 48. Dodatkowo, do zbioru dodałem w celach porównawczych 5 melodii ze „Spławu na Narwi” Adama Chętnika oraz kilkanaście zapisów z „Melodii tanecznych Powiśla” Jana Chorosińskiego. Całość (tj. uwzględniając melodie z przypisanymi notami lokalizacyjnymi) prezentuje się tak jak na poniższej mapie:

Miejscowości, z których pochodzą zapisy melodii flisackich w Dziełach Wszystkich Oskara Kolberga. Czerwony – DWOK, niebieski – zapisy z „Melodii tanecznych Powiśla” J. Chorosińskiego, zielony – zapisy ze „Spławu na Narwii” A. Chętnika.

Większość melodii grupuje się wzdłuż Wisły i dopływów Warty. U Kolberga wyraźnie niedoreprezentowane są Bug i Narew, które w II poł. XIX w. miały dominujące znaczenie w spławie drewna. Jednocześnie można postawić nieco ryzykowną tezę, że melodie „flisackie” w DWOK są związane raczej z kulturą spławów długodystansowych (po Wiśle). Wartym odnotowania faktem jest również częściowe pokrywanie się obszarów melodii flisackich u Kolberga i Chorosińskiego – grupa zapisów między ujściem Sanu i Wieprza – pozwalające na wzajemną konfrontację obu zbiorów.

Określenia w DWOK są różne, ale najogólniej można je podzielić na powiązane z „flisem”, „orylami”, „włóczkami” i „jesiotrem” (pojawiającym się u Kolberga jako „taniec flisaków”). Rozkład przestrzenny wyróżnionych typów przedstawia kolejna mapa:

Typy określeń melodii flisackich w Dziełach Wszystkich Oskara Kolberga.

Geograficzne zróżnicowanie określeń wykazuje wyraźne koncentracje przestrzenne: obszar dominacji „flisu” oraz położony na wschód i północ obszar dominacji „oryla” (z granicą na Wiśle w okolicach ujścia Wisłoki i Sanu). Częściowo można wyjaśnić to wpływem języka niemieckiego na obszarach Prus i Austrii. Zasięg „flisu” przechodzi jednak również na stronę zaboru rosyjskiego (zwłaszcza jako oboczność). Tutaj można wrócić do opisywanego powyżej rozróżnienia między „flisakami” i „orylami”, który zdaniem etnografki flisactwa, Marii Misińskiej, zanikał z czasem na rzecz „flisaków” (i współcześnie jest terminem dominującym). Przesunięcie wschodniej granicy „flisu” może być zatem świadectwem zacierania się tych różnic znaczeniowych w czasach Kolberga.

Ciekawy w tym kontekście jest zwarty obszar dominacji „oryla” w środkowym biegu Wisły. Może on wynikać z większej roli spławu drewna tratwami w tym regionie (co jednak wskazywałoby na zachowanie różnicy znaczeniowej flis-oryl). Innym wyjaśnieniem może być jakaś odrębność osób zajmujących się spławem – ekonomiczna lub kulturowa (np. niższy status socjoekonomiczny, pochodzenie z obszaru Mazowsza i północnej Małopolski), zachowująca przez to lokalne określenie „oryl” i odporna na jego zmianę (flis traktowany był jako określenie bardziej prestiżowe, oryl – nawet jako obelżywe).

Pozostałe określanie: „włóczek” i „jesiotr” są w wyraźnej mniejszości, występując jedynie w Krakowskiem.

Przechodząc do różnic „muzycznych” między melodiami flisackimi z DWOK, zająłem się ich typologią rytmiczną. Wydzieliłem 4 grupy: melodie o rytmice polkowej (31 zapisów), krakowiakowej (4 zapisy), melodie trójmiarowe (tylko 8 zapisów!) oraz pozostałe-parzyste (5 zapisów). Wyraźnie dominują zatem rytmy parzyste (polki, krakowiaki, inne). Wśród melodii trójmiarowych większość wykazuje cechy rytmiki mazurkowej (6 na 8). Rozkład przestrzenny każdego z typów (włączając melodie od Chętnika i Chorosińskiego) przedstawia następna mapa:

Typy rytmiczne melodii flisackich w Dziełach Wszystkich Oskara Kolberga (wypełnione koła) oraz w „Melodiach tanecznych Powiśla” J. Chorosińskiego i „Spławie na Narwii” A. Chętnika (obwódki kół).

Dominacja rytmów polkowych wiąże się z brakiem ich koncentracji przestrzennej. Nieliczne melodie trójmiarowe grupują się wzdłuż Wisły (na odcinku Kraków-Warszawa), częściowo obejmując obszar opisywany przez Chorosińskiego (w którego zbiorze – w przeciwieństwie do melodii flisackich u Kolberga – wszystkie zapisy wskazują na trójmiar). Różnica między odsetkiem melodii nieparzystych w obu zbiorach skłania do różnych hipotez (podobnie jak zbieżność koncentracji rytmów nieparzystych). Być może obaj folkloryści zbierali co innego, być może między badaniami Kolberga a Chorosińskiego zaszła jakaś zmiana (repertuarowa, społeczna – np. zanik spławu długodystansowego i wzrost znaczenia spławu krótkiego i lokalnych melodii trójmiarowych). A być może obszar środkowej Wisły naprawdę odróżniał się od innych obszarów Polski i gdyby Kolberg więcej uwagi poświęcił melodiom flisackim z tego regionu, to jego wyniki pokrywałyby się z Chorosińskim.

Podsumowując, większość melodii flisackich u Kolberga odnosi się do miejscowości wzdłuż trasy spławów długodystansowych (a zatem docierających do granicy pruskiej lub do miast niemieckich). W większości są to melodie o rytmice polkowej, a tym bardziej rytmie parzystym (a zatem typowej dla ówcześnie modnych melodii niemieckich). W tym miejscu można dodać dwie dygresje, Pierwsza zawarta jest w poniższym cytacie z pracy Bolesława Ślaskiego „Spław i Spławnicy na Wiśle” (s. 30-31):

Celem uzapełnienia powyższej charakterystyki dzisiejszej żeglarki wiślanej i jej przedstawicieli, pragnąłbym dorzucić jeszcze kilka uwag o współczesnej zawodowej gwarze naszych wodniaków. Otóż, podobnie jak za czasów Klonowicza i Magiera, gwara ta stanowi mieszaninę pierwiastków niemieckich i polskich ze znaczną przewagą pierwszych. (…)

Niema w tem nic dziwnego, iż terminologja żeglarzy wiślanych obfituje, jak wspomnieliśmy wyżej, w germanizmy, gdyż we wszystkich niemal działach naszego języka technicznego niemczyzna tkwi jeszcze bardzo głęboko. Ale daleko dziwniejszym i nader smutnym jest fakt, iż w rozumieniu tych żeglarzy posługiwanie się wyrażeniami swojskiemi stanowi dowód małego wyrobienia technicznego, że, znając niekiedy blizkoznaczne nazwy polskie, starannie ich będą unikać, jako „chłopskich”.

Druga dotyczy częstego współwystępowania określeń flisackich z nazwami tańców o nowszym pochodzeniu (jak na II poł. XIX w.), a zwłaszcza ze schottischami (szot flisacki, skoczek orylski, szorc flisacki). Zaznaczając wszystkie melodie z określeniami związanymi z tym typem tańców i porównując je z przebiegiem granicy pruskiej oraz rozkładem melodii flisackich uzyskujemy następujący kartogram:

Zielony – miejscowości, z których pochodzą zapisy schottischów w Dziełach Wszystkich Oskara Kolberga, niebieskie obwódki – lokalizacje melodii flisackich, czerwona linia – granica z Niemcami z 1897 r.

Schottische wraz Notecią i Wisłą „wypływają” z miejsc, gdzie kończyły się dawne trasy spławów długodystansowych i „wędrują” na południowy wschód w stronę Warszawy. Bez uwzględnienia informacji np. o niemieckim osadnictwie w tym obszarze nie można jednoznacznie ocenić, w jakim stopniu za taki rozkład tego rodzaju melodii odpowiada aktywność flisaków zapożyczających niemiecki repertuar. Na zasadzie analogii z przejmowaniem przez spławników germanizmów, nasuwa się jednak hipoteza o przejmowaniu i rozpowszechnianiu przez nich muzyki niemieckiej.

Sprawa oczywiście może być dużo bardziej skomplikowana. Ważne dawne ośrodki flisackie (Kraków. Ulanów) to obszary powszechnej obecności rytmów krakowiakowych. Nadreprezentacja rytmów parzystych może zatem wynikać nie tyle/nie tylko z zapożyczeń z północy, ale również z migracji „pochodnych” krakowiaków na północ, albo chociaż ich przenikania się z nowszą rytmiką schottischowo-polkową (a zatem nie tyle z „kosmopolityzmu” flisaków, ale ich „tradycjonalizmu”). Samych krakowiaków w omawianym zbiorze nie ma dużo, warto przytoczyć jednak następujący fragment z tomu „Lubelskiego” (cz. 2) Dzieł Wszystkich Oskara Kolberga, s. IV:

„Podochoceni, biorą się i do skoczniejszych tańców w rytmie 2/4, jakiemi są: kozak i oryl (taniec dreptany flisaków), którego-to ostatniego nazywają niekiedy krakowiakiem, mniéj tu już znanym w tym kształcie i akcencie w jakim się pojawia w Krakowskiem. Nazwa także kozaka dostaje się niekiedy i orylowi (tak n. p. kozak nr. 199 mało-co różni się od oryla nr. 182), a bywa i przeciwnie.”

Jest zatem ślad, że przynajmniej w jakiejś mierze krakowiak łączony był z kulturą flisacką w odcinku Wisły w dół od Krakowskiego.

W każdym razie pytań i hipotez można mnożyć – z pewnością temat melodii i tańców flisackich nie jest jeszcze wyczerpany (można byłoby np. bliżej przebadać stylistykę melodii kolbergowskich).

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

„Cultural Attraction Theory” po polsku

Nie da się ukryć, że współczesna „ewolucja kulturowa” jest zachodnim zapożyczeniem – najważniejsze prace w tym obszarze były, są i pewnie będą pisane przez badaczy anglosaskich po angielsku. Ze względu na (póki co) niewielką recepcję tego podejścia w Polsce, a także fakt, że piszący w tym zakresie kierują teksty raczej do anglojęzycznych czasopism, problem polskich odpowiedników terminologicznych nie zaistniał. Istnieje jednak dla mnie osobiście – akurat piszę dłuższy tekst, gdzie chcę użyć polskiego określenia dla „cultural attraction theory” (CAT), którego nie ma. O teorii tej wspominałem już we dwóch wpisach (tutaj i tutaj), a gdyby ktoś chciał przeczytać „krótkie wprowadzenie do”, to polecam ten oto artykuł. W tym wpisie chciałbym zająć się tym, jak ją nazwać po polsku.

Inspiracją dla CAT jest teoria układów złożonych, a zatem „attraction” należy wiązać z pojęciem atraktora w fizyce („atraktor kulturowy” – cultural attractor – pojawia się zresztą w CAT). Niestety, „attraction” to nie „atraktor”, a raczej „atrakcja” (jak w „basenach atrakcji”). „Teoria atrakcji kulturowej” brzmi jednak źle – kojarzy się bardziej z dziedziną turystycznego marketingu. Nie lepiej brzmi „teoria atrakcyjności kulturowej”, po której należałoby raczej oczekiwać wyjaśnienia, dlaczego niektóre miejsca/osoby/rzeczy są kulturowo atrakcyjne, tj. budzą zainteresowanie, podobają się itd. A zatem jakiś odpowiednik „teorii prestiżu”.

Można również przyjąć tłumaczenie mniej kojarzące się z atraktorem, tj. „attraction” jako „przyciąganie”. W takim wypadku mielibyśmy „teorię przyciągania kulturowego”. Brzmi to lepiej (ale nadal jak „teoria prestiżu”), jednak pod pewnym względem nazwa taka wprowadza w błąd. „Przyciąganie” sugeruje deterministyczny (a nie statystyczny) charakter sił przyciągających (tak jak grawitacja działa zawsze, a nie z pewnym prawdopodobieństwem). W CAT istotne jest natomiast to, że systematyczne przeobrażenia cech kulturowych mają charakter losowy. To nie jest tak, że zawsze przekazywana ustnie historia ulega ogołoceniu ze szczegółów trudnych do zapamiętania, a podkręcone w jej fabule zostaje to, co przyciąga uwagę słuchaczy. Natomiast historia opowiadana setki razy, przechodząca przez długie łańcuchy transmisji kulturowej powinna ulec takim przeobrażeniom – gdyż po wielokrotnych powtórzeniach loterii modyfikacji wyplute zostanie nagromadzenie najbardziej prawdopodobnych przekształceń.

Być może rozwiązaniem byłoby odejście od pierwotnej intencji nazwy CAT i określenie jej np. jako „teorii atraktorów kulturowych”. Tutaj można postawić jednak zarzut, że w podejściu tym chodzi raczej o „atrakcję” niż o atraktory. Zgodnie z nim cechy kulturowe ulegają systematycznym przekształceniom i to te przekształcenia są siłą sprawczą, która decyduje o ich ewolucji do takiego a nie innego stanu. Sam stan, do którego ta ewolucja dąży (tj. atraktor) nie jest przyczyną tej ewolucji – a jedynie wypadkową różnych „czynników atrakcji”, która może być zidentyfikowana dopiero po określeniu tych czynników lub po zaobserwowaniu trajektorii zmian cechy kulturowej poddanej długiemu łańcuchowi przekształceń.

I tak przychodzą mi na myśl jeszcze dwie alternatywy – tj. „teoria kulturowych czynników atrakcji” i „teoria kulturowych czynników atrakcyjnych” (przyczyną przeobrażeń cech kulturowych w CAT są bowiem tzw. „factors of attraction”). Pierwsza z nazw nadal wykorzystuje kojarzące się z zupełnie czym innym słowo „atrakcja”. „Czynniki atrakcji” wyraźnie jednak wskazują, że jest to pojęcie z innej dziedziny. Druga z nazw nawiązuje do terminu, który pojawiał się w naukowej polszczyźnie w okresie międzywojennym. Dwa przykłady jego użycia można znaleźć w „Przeglądzie socjologicznym” z 1936 r. Na stronie 129 w artykule J. Bystronia można przeczytać o sile atrakcyjnej miejsc pielgrzymkowych, a na stronie 130 wita nas artykuł H. Tenenbauma o sile atrakcyjnej skupień wielkomiejskich. Podmienienie słowa „siły” na „czynniki” wynika z intencji twórców CAT, którzy woleli unikać określenia „forces of attraction”, gdyż zbytnio kojarzyło się z oddziaływaniem deterministycznym, a nie stochastycznym (zob. tutaj, str. 99).

Podsumowując, znalezienie polskiego odpowiednika dla „cultural attraction theory” wydaje mi się sprawą otwartą. Biorąc pod uwagę wyłącznie intencje twórców CAT powinno się je przetłumaczyć analogicznie do tego, jak fizycy tłumaczą „attraction” w kontekście dynamiki stochastycznej i zbiegania systemu do atraktora. Biorąc pod uwagę odbiór wśród przedstawicieli nauk społecznych i humanistycznych (a ostatecznie tam CAT powinien trafić), zbitka „atrakcja kulturowa” lub „atrakcyjność kulturowa” prowadzić będzie do różnych nieporozumień. Chcąc z kolei oddać jak najlepiej intencje samej CAT, problematyczne mogą być określenia sugerujące deterministyczny charakter procesu „atrakcji” (czyli: przyciąganie, siły itd.) i sprawczy charakter atraktora (tym bardziej, że to nie fizycy będą odbiorcami prac w ramach CAT).

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

Automigracja tradycji ustnych

Jednym z ciekawszych nurtów teoretycznych/metodologicznych w folklorystyce była fińska szkoła historyczno-geograficzna (jej dzieckiem jest np. system klasyfikacyjny bajek ludowych Aarne-Thompsona). Nie wchodząc w różnorakie kontrowersje i krytyki z nią związane (podejście to ma już ponad 100 lat, więc trudno by nie było przestarzałe), wspominam o niej ze względu na pewną hipotezę, która była wysuwana przez jej przedstawicieli, a która stała się jednym z głównych celów ataków od oponentów – mianowicie hipotezę automigracji. Zgodnie z nią tradycje ustne wędrują niezależnie od ludzi, rozprzestrzeniając się na zasadzie dyfuzji od ust do ust, od zagrody do zagrody. Jak miał na ten temat pisać jeden z twórców szkoły fińskiej – Kaarle Krohn: „Rzeczywiście, z reguły same opowieści rozprzestrzeniają się z ust do ust. Sami gawędziarze nie muszą iść dalej niż do domów sąsiadów, a taka migracja może nastąpić w dowolnym momencie.” Co oznacza tyle, że nie potrzeba odległych migracji ludności, aby migrowały tradycje. Koncepcja ta została mocno zaatakowana przez szwedzkiego folklorystę Carla Wilhelma von Sydowa, który w tekście „Geography and Folk-Tale Ecotypes” (1934) przekonywał, że w odniesieniu do przekazu bajek ludowych, hipoteza automigracji nie daje się obronić. Jego argumenty można streścić następująco:

  • liczba osób-nośników tradycji bajarskich jest znikoma w stosunku do populacji, a sam przekaz odbywa się w bardzo specyficznych warunkach. Trudno zatem o przypadkowe rozprzestrzenianie się bajek ludowych;

  • obserwacje empiryczne: wyraźne granice zasięgów występowania niektórych bajek idą w poprzek obszarów niepodzielonych językowo lub komunikacyjnie. Dużo ważniejsze okazują się natomiast zasięgi dawnego osadnictwa oraz dawne podziały polityczne.

Stąd von Sydow wysuwa wniosek, że za rozprzestrzenianie się bajek ludowych nie odpowiada proces automigracji, ale po prostu migracji – tzn. konkretny opowiadacz musi przesiedlić się z jednego regionu do drugiego i przy odrobinie szczęścia jego opowieść zostanie zaadoptowana do lokalnego repertuaru bajek. Mapy zasięgów poszczególnych historii to mapy zasięgów osadnictwa.

Zarzut von Sydowa należy jednak traktować jako zarzut związany z przekazem bardzo konkretnej cechy kulturowej – tj. bajek ludowych. Gdyby wziąć na warsztat np. melodie ludowe, wówczas hipoteza automigracji może okazać się dużo bardziej uzasadniona. Znajomość niektórych melodii w populacji mogła dotyczyć większości jej reprezentantów, a sam proces nadawania i odbioru (tj. śpiewanie/granie i słuchanie) mógł się odbywać dużo częściej i w daleko mniej wyspecjalizowanym kontekście niż w przypadku opowiadania historii.

Naukowym ideałem byłoby zatem sformułowanie modelu dyfuzji cech kulturowych (bajek, melodii), który opisywałby i mechanizm automigracji, i mechanizm rozprzestrzeniania się poprzez migracje ludności – najlepiej za pomocą układu tych samych równań, ale różniących się jedynie wartościami parametrów. W ten sposób powinno się modelować coś, co jest reprezentowane w postaci (najlepiej ilościowych) danych empirycznych (i tutaj jest niestety główna trudność, gdyż folklorystyka nie obfituje w tego rodzaju dane), a następnie – porównując przewidywania modelu i obserwacje – ustalić, czy za dyfuzję danego rodzaju cechy kulturowej odpowiada raczej automigracja czy po prostu migracje. A jeszcze lepiej – oszacować wartość parametrów w modelu i stwierdzić w jakim stopniu za dany proces odpowiada pierwszy lub drugi mechanizm (gdyż prawdopodobnie najczęściej będzie to jakaś kombinacja automigracji i migracji).

W praktyce, ze względu na brak np. danych o tempie dyfuzji danej tradycji na różnych obszarach, empiryczny test musi mieć bardziej toporną formę. Np. opierając się na argumentacji von Sydowa, empiryczną obserwacją w szczególny sposób różnicującą działanie obu mechanizmów jest pokrywanie się zasięgów występowania danej tradycji ustnej z obszarami w różny sposób sprzyjającymi komunikacji (czyli w szczególności takimi, w obrębie których istnieją różnorakie bariery językowe). Im mniejsza różnica językowa po obu stronach granicy zasięgu danej tradycji (tj. brak dyfuzji mimo sprzyjających warunków) – tym mniejsze poparcie dla hipotezy automigracji. Im dłuższy odcinek zasięgów danej tradycji ustnej przebiegający przez obszary słabo zróżnicowane językowo – tym mniejsze poparcie dla hipotezy automigracji itd.

Tego rodzaju dane przeważnie są już dostępne, chociaż przygotowanie ich w odpowiedniej formie byłoby zajęciem bardzo pracochłonnym. Należałoby a) wybrać przekonującą próbę zasięgów różnych tradycji ustnych, b) przyporządkować granicom tych zasięgów stopień „łatwości komunikacyjnej” (np. na podstawie podobieństwa językowego obszarów po obu stronach granicy), c) policzyć jakąś ogólną miarę „braku dyfuzji przy sprzyjających warunkach” i na tej podstawie ocenić, czy dany zasięg jest bardziej „automigracyjny” czy „osadniczy”. Z pewnością w szczegółach koncepcja ta wymagałaby dopracowania. Byłby to jednak jeden z wielu małych kroków kierujących folklorystykę w stronę nauk nomotetycznych.

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

Dudy a toponimy i nazwiska

Adam Chętnik w Instrumentach muzycznych na Kurpiach i Mazurach pisał:

W związku z dudami mamy na Kurpiach wioski Dudy Puszczańskie i Dudy Nadrzeczne. W wioskach tych i w okolicy dużo jest nazwisk o brzmieniu samego instrumentu. Być może osiedlili się tutaj albo mieszkali jacyś dudziarze, odgrywający ze swym instrumentem pewną rolę w życiu zbiorowo-towarzyskim i obrzędowym tutejszego ludu, który z czasem i ich samych, i ich osiedla upamiętnił nazwami „Dud” i „Dudów”.” [wyd. z 1983, s. 62-63]

Białoruski etnograf Mikołaj Nikiforowski w artykule Dudar i muzyka (1892 r.) podobne zjawisko opisywał na Witebszczyźnie:

„Но „дударъ“ и его инструментъ, кажется, не умрутъ и въ тѣхъ многочисленныхъ „звискахъ“ (именахъ, прозвищахъ), кои они подарили деревнямъ и семействамъ. Вѣдь не одна волость имѣетъ „Дударёнковъ“, или „Дударóво“; эти фамиліи и названія деревень такъ часты по Витебской Бѣлоруссіи.” [str. 17]

Obaj autorzy opisywali obszary o zanikającej praktyce dudziarskiej, której pozostałością miały być miejscowości o „dudziarskich” nazwach i popularność „dudziarskich” nazwisk. Kusi zatem sprawdzić, jak wygląda w Polsce rozkład przestrzenny jednych i drugich – i na ile koresponduje on z tym, co wiemy o popularności dud w przeszłości.

Miejscowości (i części miejscowości) o nazwach „dudziarskich” przedstawiłem na mapce poniżej. Korzystałem przy tym z Polskiego Rejestru Nazw Geograficznych z 2020 r., z którego wyselekcjonowałem toponimy kojarzące się z dudami, gajdami, kozłami i kozami – bo te właśnie określenia stosowane są w przypadku polskich instrumentów dudowych.

Miejscowości o nazwach kojarzących się z dudami/gajdami/kozą/kozłem. Kryteria doboru (wyrażenia regularne): dudy – ^Dud(a|o|y|z), dudki – ^Dudk, gajdy – ^Gajd, koza – ^Koz(a( |$)|y( |$)), kozioł – ^Koz(io|ie)ł|Koźlar. Na podstawie Państwowego Rejestru Nazw Geograficznych z XI 2020 r.

Zanim zajmę się interpretacją, chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, dobór nazw jedynie na podstawie kryterium występowania pewnych ciągów znaków nie jest kryterium etymologicznym – np. nazwa Dudków nie musi wcale pochodzić od dud/dudek, ale od np. nazwiska Dudek. Po drugie, nazwy służące określeniu dud są same w sobie wieloznaczne. Jest to oczywiste w przypadku kozła i kozy (meee…), ale i dudy to gwarowe określenie płuc i innych zwierzęcych wnętrzności (np. w słowniczku T.8 Dzieł Wszystkich Kolberga mamy: „dudy (plur.) – płuca i pęcherz u zwierząt”). Co więcej dudką mógł być nazwany rodzaj piszczałki – a zatem też instrument, ale jednak nie „dudowy”.

Można założyć, że przyjęte kryterium jest raczej tolerancyjne niż restrykcyjne, a więc pośród 100 nazw tylko część z nich rzeczywiście mogła mieć związek z dudami i dudziarzami. Na powyższej mapce zaskakuje wobec tego brak miejscowości z Wielkopolski – jednego z dwóch (obok Karpat) regionów w Polsce, gdzie tradycje dudziarskie były i są żywotne. Najbliższa granicy wielkopolskiej jest miejscowość Gajdówka z powiatu milickiego – ale z nazwą bliską gajd, czyli określenia współcześnie kojarzonego raczej z Beskidem Śląskim/Karpatami.

Gdzie natomiast rozpowszechnione są toponimy „dudziarskie”? Na pewno w Karpatach Zachodnich, gdzie można znaleźć wszystkie cztery typy nazw, a w szczególności związane z dudami. Drugim obszarem jest północne Mazowsze, gdzie znajdują się m.in. wspomniane przez Chętnika Dudy Puszczańskie i Nadrzeczne, ale również dwie miejscowości z okolic Ostrowi Mazowieckiej: Dudowizna i Dudy. Trzecim – Rzeszowskie z dudami, dudkami, a nawet gajdami (Gajdy – część wsi Czerce w pow. przeworskim). Czwartym obszarem jest Górny Śląsk, gdzie znajduje się zgrupowanie „części wsi” o nazwach bliskich gajdom. Ostatnia obserwacja jest o tyle ciekawa, że gajdami określane są dudy z Beskidu Śląskiego, natomiast w pozostałej części Śląska instrument ten zanikł dawno temu.

Wychodząc od tezy, że dudziarskie nazwy powinny obrazować dawną popularność dud trzeba przyznać, że powyższe wyniki są dość dziwne. Obok „dobrze zachowujących się” Karpat (duża popularność dud → dużo miejscowości o odpowiednich nazwach) jest zupełnie niepasująca Wielkopolska (duża popularność dud → brak toponimów dudziarskich) i zastanawiające północne Mazowsze, Rzeszowskie i Górny Śląsk (nieznana popularność dud, ale raczej zanikła najpóźniej w XIX w. → zgrupowania dudziarskich nazw geograficznych).

Wygląda na to, że nazwy geograficzne nie mają jednoznacznego związku z popularnością dud (ich korelacja wymaga oddziaływania jakichś dodatkowych czynników). Być może jakieś wyjaśnienie kryje się w regionalnych różnicach związanych z dynamiką nadawania nowych nazw miejscowych oraz dynamiką popularności dud. Np. jeżeli toponimy ukształtowały się przed modą na dudy – to mimo bujnego rozkwitu późniejszej praktyki dudziarskiej, nie będzie ona odzwierciedlona w nazwach. Jeżeli np. zakładano dużo nowych miejscowości w okresie popularności dud – to nawet jeżeli ta by się szybko skończyła, i tak będzie odzwierciedlona w toponimach. Warto zresztą zauważyć, że miejscowości, których nazwy rozpoczynają się od „dud”, nie było najprawdopodobniej w XVI w. zbyt dużo. W przestrzennej bazie danych Atlas Fontium jest ich tylko… 5. I ani jednej z nazwą od „gajd”.

Gdyby tak należało tłumaczyć powyższą mapkę, to jednokierunkowa zależność „duża liczba dudziarskich nazw geograficznych → świadectwo dawnej popularności dud” powinna być dalej aktualna, a nawet mogłaby wskazywać na powszechność praktyki dudziarskiej we wschodniej Polsce i na Śląsku w okresie tworzenia związanych z nią toponimów. Oczywiście, przy założeniu, że nazwy te rzeczywiście etymologicznie związane są z dudami/gajdami – a wspominałem wyżej, że nie jest to do końca przekonujące.

Na koniec wątku o toponimach: na wstępie zacytowałem M. Nikiforowskiego o Witebszczyźnie. Analogiczną mapę, jak powyżej, ale dla Białorusi, zrobił Jaugien Barysznikau i można ją znaleźć w tym artykule (mapa nr 3 – miejscowości z nazwami „dudziarskimi” reprezentują kółka z białym wypełnieniem). Poza toponimami zaznaczono na niej różne „wskaźniki” praktyki dudziarskiej, co razem wydaje się świadczyć na rzecz tezy o związku nazw geograficznych z popularnością dud.

A jak wygląda zależność z nazwiskami? Poniżej przedstawiam kilka mapek z rozkładem nazwisk potencjalnie „dudziarskich” – tj. Duda, Gajda, Koza, Kozioł (częstości względne).

Względny udział nazwisk „Duda”, „Gajda”, „Koza”, „Kozioł” w powiatach. Źródło: stąd.

Nazwisko Duda najsilniej zaznacza się w zachodniej Małopolsce (co zgadza się z wiedzą o praktyce dudziarskiej w obszarach karpackich i na Pogórzu, a także obecnością dudziarzy w okolicach Krakowa). Tym razem reprezentowana jest również Wielkopolska (czerwona plama w miejscu powiatu rawickiego, gdzie tradycje gry na dudach kontynuowane są do dzisiaj). Pośród obszarów, gdzie popularność dud zanikła względnie wcześnie a udział Dudy jest znaczny, można wymienić: północne Mazowsze, szeroko rozumiane „Lubelskie” (zwłaszcza powiat opolski), północną Małopolskę, a także powiat skierniewicki.

W przypadku Gajdy udział osób o tym nazwisku największy jest w województwie łódzkim – a zatem na północny wschód od koncentracji śląskich toponimów z gajdowym rdzeniem. Być może związane jest to z jakąś migracją na linii Śląsk-południowo-zachodnie Mazowsze. Poza tym Gajdowie nierzadcy są na linii Wieluń-Kazimierza Wielka – Jasło i Krosno.

W przypadku Kozy i Kozła można obawiać się, że etymologicznie związane są one raczej ze zwierzętami niż instrumentami. Pozwolę sobie zatem tylko na uwagę, że jeden z obszarów z większym udziałem osób noszących nazwisko Koza zbliżony jest do zasięgu występowania wielkopolskiego kozła weselnego. Co ciekawe, popularność nazwiska Kozioł w tym regionie nie wyróżnia się od reszty Polski.

Pominę prezentowanie mapek dla nazwisk Dudarz i Gajdosz – są to nazwiska rzadkie (a nazwiska Koźlarz nie ma w ogóle w bazie). Pierwsze z nich występuje w powiecie międzyrzeckim i sulęcińskim w woj. lubuskim (blisko zasięgu kozła-instrumentu) oraz w paru powiatach na Dolnym Śląsku i Śląsku Opolskim. Być może jest to spolszczenie od ruskiego Dudara i jego obecność to efekt przesiedleń po 1945 r. Gajdosz z kolei okazuje się być szczególnie częsty w powiecie nowosądeckim, co łatwo uzasadnić sąsiedztwem Słowacji, gdzie wśród określeń instrumentów dudowych popularne są właśnie gajdy.

Wydaje się zatem, że rozkład nazwisk jest lepszym przybliżeniem popularności praktyki dudziarskiej (dawnej i obecnej) niż rozkład toponimów. Co można wyjaśnić tym, że proces kształtowania się nazwisk sięgał nawet XIX wieku – a na pewno odbywał się później i dłużej niż proces kształtowania nazw większości polskich miejscowości. Gdyby tak było, to różnice między rozkładem dudziarskich toponimów i nazwisk mogłyby być pomocne w datowaniu popularności dud w różnych regionach.

Spójrzmy zatem na nie:

● obszary, gdzie są dudziarskie toponimy, ale brak dudziarskich nazwisk to… Z grubsza występowanie odpowiednich toponimów pociąga występowanie odpowiednich nazwisk.

● obszary, gdzie nie ma dudziarskich toponimów, ale są dudziarskie nazwiska: Wielkopolska, południowo-wschodnia część „Polski Centralnej” (północna Małopolska, południowe Mazowsze, Lubelskie). O takiej sytuacji można mówić również w przypadku gajd, które w toponimach reprezentowane są głównie na Górnym Śląsku, a w nazwiskach uwidaczniają się daleko bardziej na wschód.

● obszary, gdzie są dudziarskie toponimy i są takie nazwiska – Karpaty i Pogórze, północne Mazowsze, południowo-wschodnia Polska.

● obszary, gdzie nie ma dudziarskich toponimów i nie ma zbytnio takich nazwisk – Polska północna, północna „Polska Centralna”.

O żywotności praktyki dudziarskiej w połowie XIX w. (żywotność = względna popularność, a nie trwanie w szczątkowej formie) można mówić jedynie w odniesieniu do Wielkopolski i Karpat. Wobec tego obecność nazw związanych z dudami w pozostałych regionach jest pewną zagadką. Być może jest to relikt dawnej popularności tego instrumentu, a być może kwestia wieloznaczności tych nazw (Kurpie jako zagłębie w produkcji zwierzęcych płuc?).

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

O „teorii feudalizmu” Witolda Kuli

Jakiś czas temu miałem okazję zapoznać się z Teorią ekonomiczną ustroju feudalnego Witolda Kuli (po raz pierwszy wydaną w 1962 r.). Książka bezpośrednio z tematem ewolucji kulturowej niezwiązana (teoria ekonomiczna nowożytnego polskiego feudalizmu) – interesująca natomiast z perspektywy metodologii nauki i myślenia o historii w inny sposób niż „rekonstrukcja wydarzeń”/pisanie opowiadań nakierowujących czytelników na wybraną przez autora interpretację dziejów. W pewnym stopniu odpowiada ona na analogiczny problem, jaki współcześnie stawiają sobie „ewolucjoniści kulturowi”, którzy „gęstemu opisowi” i „krytycznym reinterpretacjom” przeciwstawiają podejście modelowe i jednocześnie oparte na mniej subiektywnej analizie danych empirycznych niż ma to miejsce w przypadku tradycyjnej humanistyki. Stąd też parę rzeczy wyniesionych z tej lektury wydało mi się wartych wynotowania na niniejszej stronie – przy zastrzeżeniu, że jest to bardzo swobodny wybór tego, co uważam za istotne/ciekawe, a nie dokładne referowanie części metodologicznej książki Witolda Kuli.

1. Interesujące jest już samo uzasadnienie doboru tematu – tj. gospodarki feudalnej. Za Marksem Kula zwracał uwagę, że feudalizm jest uniwersalnym fenomenem, czymś w rodzaju „protosystemu”, z którego powoli wyodrębniał się kapitalizm (tj. z wyspami mechanizmów rynkowych występującymi od jego początków i ulegającymi stopniowej ekspansji), ale też, który w pewnym zakresie funkcjonuje do dzisiaj – zwłaszcza w słabo rozwiniętych krajach „trzeciego świata”. Zrozumienie ekonomii ustroju feudalnego miało zatem pomóc zrozumieć historyczne uwarunkowania świata zachodniego, ale także współczesne funkcjonowanie gospodarek „nierozwiniętych”. Rozwijając swoją teorię Kula sięgał jednak dalej i np. w rozdziale poświęconym dyskusji nad racjonalnością decyzji ekonomicznych w systemie feudalnym (a zatem w systemie nierynkowym) pokazywał, że „wyspy” z problemami analogicznymi do problemów nowożytnego polskiego folwarku, występują na każdym kroku – nie tylko w gospodarce socjalistycznej (w której Kula żył – i która, jak można podejrzewać, dawała mu szereg inspiracji do opisu nierynkowego ustroju feudalnego), ale również w zachodnim kapitalizmie.

Jednocześnie, ważnym punktem w jego teorii jest obserwacja, że zjawiska rynkowe w gospodarce feudalnej rządziły się innymi prawami niż w gospodarce kapitalistycznej – nie jest to zatem proste rzutowanie tych niby-reliktowych zjawisk w przeszłość. To, co występuje w skali powszechnej i z pozycji dominującej działa często inaczej niż wtedy, kiedy występuje jedynie w ramach izolowanych nisz.

W obszarze ewolucji kulturowej również dałoby się odnaleźć problemy badawcze, których wagę można uzasadniać w analogiczny sposób, i do których można dopisać nawet podobne dygresje metodologiczne. Przykładem może być kultura przekazu ustnego, z której stopniowo wyłaniała się kultura pisma/druku/świata cyfrowego. Przekaz ustny i przekaz pisemny mają swoje odrębne mechanizmy, które w różny sposób wpływają na ewolucję kulturową.

Dwa przykłady ewolucji kulturowej instrumentów muzycznych: po lewej – bałtyckich psalteriów (w warunkach tradycyjnego przekazu ustnego), po prawej – ewolucja kornetów (w epoce przemysłowej i poprzemysłowej). W pierwszym przypadku rozwój instrumentu można opisać drzewokształtnym grafem, w drugim przypadku – graf ten musi być bardziej skomplikowany. Źródło: ilustracja po lewej pochodzi z artykułu: Tëmkin I. (2004) Evolution of the Baltic psaltery: a case for phyloorganology? The Gaplin Society Journal 57: 219-230. Ilustracja po prawej: Tëmkin I., Eldredge N. (2007) Phylogenetics and Material Evolution. Current Anthropology 48: 146–154.

Pewne elementy „nie-ustne” towarzyszyły kulturze oralnej od jej zarania (np. poprzez przekazywane międzypokoleniowo wytwory kultury materialnej, a zwłaszcza poprzez różnego rodzaju piktogramy), a sama „piśmienność” długi czas występowała jedynie w wąskim kręgu elit. Tak jak do dzisiaj w gospodarce są obszary dotąd nieurynkowione, tak i współcześnie są obszary, które wciąż funkcjonują na zasadzie przekazu ustnego (np. przekazy rodzinne istniejące przeważnie w formie ustnych opowieści). Co więcej, można przywołać np. W. Onga (i jego książkę „Orality and Literacy”), by zauważyć, że inaczej funkcjonował przekaz pisemny w czasach dominacji kultury oralnej, a inaczej funkcjonuje on obecnie (np. nowożytne książki pisane były w stylu przypominającym przemowy – a zatem wciąż uwzględniały dominujący niepiśmienny charakter komunikacji). Na ile analogia transformacji feudalizmu w kapitalizm i transformacji kultury ustnej w kulturę pisma jest badawczo płodna – to już pytanie otwarte.

2. Kula rozpoczyna teorię od sformułowania własnej „teorii dobrej teorii ekonomicznej” – czyli w tym przypadku odpowiedzi na pytanie „co każda teoria ekonomiczna powinna tłumaczyć”. Odpowiedź sprowadził do czterech punktów: 1) praw opisujących wielkość nadwyżki ekonomicznej i jej zawłaszczanie; 2) praw opisujących alokację sił produkcyjnych, środków produkcji oraz nadwyżki ekonomicznej; 3) praw rządzących przystosowywaniem się gospodarki do zmieniających się warunków społecznych (krótki okres); 4) praw rządzących dynamiką długookresową, zwłaszcza wynikającą z wewnętrznych mechanizmów danego systemu gospodarczego, prowadzącą do ostatecznej dezintegracji systemu i przekształcenia go w inny. Gospodarkę można z grubsza sprowadzić do produkcji i konsumpcji, do tego, że każdy chce jakoś zaspokoić swoje potrzeby bytowe. Stąd kluczowe jest pytanie – ile zostanie wyprodukowane, i jak zostanie to rozdzielone. Rozróżnienie między krótkim okresem a dynamiką długookresową polega na opisywaniu z jednej strony, jak na różnorakie problemy w danym momencie odpowiadają podstawowe podmioty systemu feudalnego, a z drugiej – jak ewoluuje system feudalny, aż po swój (przewidywany w ramach teorii) kres. Jak podkreślał autor: „idealny model to taki, w który wkomponowano składowe odpowiadające za jego upadek.”

Odpowiedź Kuli na postawione przez niego pytanie jest sprofilowana pod kątem ekonomicznego charakteru tematyki jego pracy – a zatem niekoniecznie możliwa do przeniesienia do teorii zjawisk niegospodarczych. Być może dałoby się ją jednak jakoś uogólnić: uniwersalnym odpowiednikiem „wielkości nadwyżki ekonomicznej” byłaby intensywność/skala/zasięg chwytanego w teorii zjawiska. Odpowiednikiem „praw alokacji” byłyby prawa decydujące o strukturze – jakie mechanizmy decydują o zróżnicowaniu zjawiska i udziale jego poszczególnych rodzajów. Krótki okres – to opis tego, jak działają poszczególne sprzężenia w ramach systemu. Długi okres – dynamika, jaką ten układ powiązanych ze sobą sprzężeń generuje. Tu jednak należy podkreślić, że pod wpływem marksizmu, Kula zakłada, że „wewnętrzne sprzeczności” w ostatecznym rachunku doprowadzają do destabilizacji systemu i jego przekształcenia w inny. Wynik układu równań może być jednak różny: od przyjęcia jakiegoś stabilnego stanu równowagi do m.in. cykli lub chaotycznych perturbacji i uogólniając „zasady dobrej teorii ekonomicznej” poza ekonomię – należy wziąć to pod uwagę. W każdym razie zorganizowanie pracy teoretycznej wokół czterech tematów: 1) skali i zasięgu zjawiska, 2) jego struktury, 3) układu sprzężeń i 4) ich długookresowej dynamiki wydaje się wartą zastanowienia heurystyką organizującą pracę teoretyczną. Czy i kiedy bardzo pomocną – to już pytanie otwarte.

3. Wielokrotnie w swojej pracy Kula wskazywał, że ówczesny (tj. w latach 60.) stan analizy źródeł nie pozwala odpowiedzieć na stawiane przez niego problemy, ani też ocenić, które hipotezy są właściwe, a które nie. Ba, często wspominał, że zapewne proponowane przez niego koncepcje są całkowicie chybione. W tym wręcz upatrywał zalet podejścia „modelowego” – poza standardowym uzasadnieniem (jasność założeń i mechanizmów, możliwość testowania wewnętrznej logiki, kompaktowość itp.) model ma przede wszystkim służyć do naukowej dyskusji. Ma być poddany mądrości zbiorowej, nowym materiałom dowodowym, ma być przekształcany – i jego sukces nie tyle polegać ma na „prawdziwości”, ile na płodności wywołanych przez niego naukowych negocjacji. (Stąd też docenienie przez Kulę uwzględnienia przez Marksa w swojej teorii długookresowej dynamiki kapitalizmu – pomimo tego, że w jego czasach kapitalizm dopiero raczkował.) Obecny brak danych nie powinien zatem zbyt łatwo odciągać nas od budowy namysłu teoretycznego.

4. Kula był świadomy, że opisywany przez niego feudalizm nowożytnej Polski jest tylko jednym z wielu różnych feudalizmów (i że nie można przekładać w prosty sposób jego wniosków na np. feudalizmy zachodnioeuropejskie). Mimo wspomnianej w punkcie 1. uniwersalności zagadnienia, jego teoria opisywała bardzo konkretny czas i miejsce, które w pełni interesować mogło jedynie nielicznych historyków – a jednak „Teoria ustroju feudalnego” znalazła uznanie badaczy z całego świata. Udało mu się zatem dobrze wyważyć proporcję między doborem czynników ważnych lokalnie i powszechnie. Sam opisywał ten problem następująco: każdy model zawiera pewne elementy odwzorowujące takie, a nie inne rzeczy występujące w różnych społeczeństwach w świecie rzeczywistym. Teoria jest ważna jedynie w odniesieniu do społeczeństw, w których występują składowe, które są przez tę teorię wykorzystywane. Im więcej składowych – tym model bardziej wyrafinowany, ale i mniej społeczeństw przez niego opisywanych. Im mniej składowych – tym model uboższy i bardziej toporny w swoim opisie, ale też większa jego uniwersalność.

Gdyby zatem zebrać powyższe uwagi, można by pokusić się o przepis na „idealny” model zjawisk społecznych: 1) uwzględnić przede wszystkim zmienne związane z charakterystykami dającymi się opisać w jak największej liczbie społeczeństw, 2) zawrzeć zmienne, które w długim okresie decydują o tym, czy model jest wciąż adekwatny, czy już nie. A jeżeli przez model „idealny” rozumieć „mający wzięcie w świecie naukowym”, to zapewne należałoby dodać jeszcze punkt 3): budować model na bazie takich czynników, do badania których dysponujemy jak najlepszym potencjałem metodologicznym – gdyż właśnie kwestie metodologii dały Kuli rozgłos.

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

Geografia nazwisk

To, że nazwiska mogą być źródłem wielu informacji o człowieku, jest rzeczą oczywistą. Jednym z pierwszych kroków stawianych w prywatnych śledztwach genealogicznych jest przyglądanie się mapom częstości występowania nazwisk występujących w rodzinie (np. korzystając z tej strony). Na temat pochodzenia nazwisk i ich regionalnej popularności powstały i powstają różne prace naukowe – na pewno nie można stwierdzić, by temat był pominięty.

Z drugiej strony, zastanawiam się, czy nie istnieje jednak pewien nieprzebadany potencjał badań nad nazwiskami związany stricte z naukami społecznymi, które przecież ukierunkowane są nie tyle na rekonstrukcję procesów historycznych (a tym bardziej historii poszczególnych rodzin), ale na wyjaśnianie procesów społecznych zachodzących teraz. Nazwisko jako uformowane w takich a nie innych okolicznościach oraz przekazywane z pokolenia na pokolenie może być jakimś korelatem kapitału społecznego, kulturowego, a także określonego genotypu. Są zresztą prace, które wykorzystując informacje o częstości pewnego zbioru nazwisk wśród historycznych i obecnych elit, próbują oszacować poziom dziedziczenia elitarnych pozycji/mobilności społecznej. W szczególności warto wspomnieć o tym, co robi Gregory Clark (w tym np. jego artykuł o nadreprezentacji nazwisk Samurajów wśród obecnych elit japońskich). Ale nie tylko on – np. tutaj jest przykład badania innych autorów, pokazującego, że nazwiska najbogatszych mieszkańców Florencji z XV w. są nazwiskami najbogatszych mieszkańców Florencji w XXI w.

Takie badanie wymaga jednak listy nazwisk z jakiegoś okresu przeszłego i z okresu obecnego. Nie jest to wymagające kryterium (zwłaszcza, kiedy badamy elity, które dość wcześnie zaczęły posługiwać się nazwiskami i są dobrze udokumentowane). W różnych okolicznościach, wygodniej byłoby jednak odwołać się do informacji pochodzących jedynie ze współczesnych czasów – choćby dlatego, że są one często bardziej wiarygodne, reprezentatywne, a przede wszystkim – łatwiej dostępne.

I tak jednym z pomysłów, jaki przyszedł mi do głowy, jest wykorzystanie rozkładów geograficznych nazwisk do szacowania odziedziczonego poziomu kapitału społecznego/kulturowego. Sprawdzając rozkłady nazwisk reprezentujących bardzo różne warstwy społeczne, wydaje się, że można dostrzec między nimi różnice i podobieństwa, które nie są neutralne z perspektywy potencjalnego dziedziczenia pozycji społecznej.

Przykłady nazwisk „chłopskich” – często licznych i skoncentrowanych w niewielkiej liczbie powiatów wiejskich. Źródło: stąd.

Przykłady nazwisk „magnackich” – względnie rzadkie, rozproszone (ale obecne w wielkich miastach). „Czartoryscy” na północno-wschodnim Mazowszu są z drobnej szlachty, a nazwisko „Potocki” może mieć różną genezę (np. może być też nazwiskiem „chłopskim” od „potoku”). Zbieżność nazwisk różnych rodzin jest potencjalnym źródłem problemów w interpretowaniu rozkładów. Źródło: stąd.

W szczególności dotyczy to takich charakterystyk jak:

  • liczby osób noszących dane nazwisko (popularne – liczące tysiące posiadaczy, ekstremalnie rzadkie – mające ich ledwie kilku)
  • stopnia koncentracji nazwisk (wyraźne skupiska/równomierne rozproszenie po obszarze kraju)
  • charakteru skupisk (miasta duże/miasta małe/wsie)
  • regionu występowania (zwłaszcza w odniesieniu do obszarów o bardzo specyficznej historii – np. północno-wschodnie Mazowsze z dominacją drobnej szlachty, Ziemie Zachodnie, obszary pograniczne).

Każda z tych czterech zmiennych w jakimś stopniu odzwierciedla kapitały społeczne i kulturowe ich posiadaczy: odwzorowując pochodzenie chłopskie/szlacheckie; potencjalną liczbę krewnych, do których się można zwrócić o pomoc; to, od jak dawna ich rodziny mieszkają w miastach; czy ich przodkowie byli przesiedlani po II wojnie światowej itd. Warto podkreślić, że nie podejrzewam, by była tu zależność deterministyczna, ale statystyczna – ktoś, kto nosi nazwisko zakończone na -ski i koncentrujące się np. w łomżyńskim, z większym prawdopodobieństwem (ale nie na 100%) będzie potomkiem (drobnej) szlachty niż ktoś bez końcówki -ski i z koncentracją w obszarze Podkarpacia. Ktoś, kto ma rodzinę niemal wyłącznie w dużych miastach, najprawdopodobniej nie jest pierwszym pokoleniem „miastowych” (co z kolei przekłada się np. na wielkość kapitału kulturowego) – a przynajmniej w zestawieniu z kimś, czyje nazwisko występuje wyłącznie w powiatach wiejskich. W odniesieniu do konkretnych przypadków może być jednak tak, że potomek chłopów z Kurpiów będzie nosił nazwisko „-ski”, a potomek drobnej szlachty po kądzieli z Rzeszowskiego – nie. Podobnie, ktoś mieszkający od pokoleń z mieście może mieć kapitał kulturowy miejskiej biedoty, a duża liczba miejskich krewnych może być efektem niedawnej przeprowadzki ze wsi. Zbadanie siły związku między różnymi hipotetycznymi „istotnymi” charakterystykami rozkładów nazwisk a charakterystykami ich posiadaczy już samo w sobie wydaje się być interesujące.

Analizę takich rozkładów można dość łatwo zautomatyzować. Wystarczy odpowiednio duża próba nazwisk, których kapitały społeczne i kulturowe są opisane, przypisanie im rozkładów przestrzennych (uwzględniając m.in. wyżej wymienione kryteria porównawcze) i oszacowanie, jakim rodzajom i wielkościom kapitałów odpowiadają dane typy rozmieszczenia nazwisk. Na tej podstawie można następnie dla zbiorów nazwisk (np. działaczy różnych organizacji, pracowników różnych instytucji) szacować średnie poziomy kapitałów kulturowych i społecznych.

Oczywiście, nie mam pojęcia, czy coś takie rzeczywiście zdałoby egzamin i miało dostateczną trafność – jest to pytanie empiryczne. Pocieszająca jest na pewno duża liczba potencjalnych ulepszeń tej metody: można zwiększyć liczbę kryteriów porównawczych (a nawet pozwolić na wyłonienie najbardziej znaczących cech rozkładów przez sztuczną inteligencję), uwzględnić bardziej szczegółowo to, co wiadomo o nazwiskach (pochodzenie, znaczenie, występowanie np. w encyklopediach), a także skorzystać z rozmieszczeń nazwisk sprzed 50 czy 100 lat (co np. wzmacniałoby rolę występowania nazwisk w miastach, a także eliminowało wpływ niedawnych migracji).

Gdyby to jednak działało – to myślę, że podstawową zaletą byłaby możliwość określania wpływu dziedziczonego kapitału społecznego i kulturowego wśród przedstawicieli różnych odmian „klasy średniej” – a zatem osób, które z perspektywy źródeł historycznych są często anonimowe i w swej masie na tyle liczne, że możliwości np. odtwarzania ich indywidualnych genealogii byłyby niezwykle czasochłonne, kosztowne, a często pewnie – niewykonalne.

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

O atraktorach kulturowych – cz. 2

Kontynuując temat atraktorów kulturowych rozpoczęty w poprzednim wpisie, chciałbym zwrócić uwagę na nieprzypadkowość określenia „atraktor” (nawiązującego do teorii układów dynamicznych), jak również nieprzypadkowość zastosowanej przez Dana Sperbera ilustracji działania atraktorów, nawiązującego do automatu komórkowego. Oba te zabiegi wynikały z wizji przyszłego modelowania ewolucji kulturowej z wykorzystaniem teorii systemów złożonych (przypominając, że mowa tu o wizji z lat 90.). Osobiście myślę, że nadal takie podejście ma pewien potencjał i trochę dziwi mnie względny brak (a przynajmniej niewielka liczba) prac bardziej eksplorujących teoretyczne aspekty różnego rodzaju atraktorów. Idąc tym tropem sam zresztą zrobiłem prosty model wzorowany na tym przedstawionym przez Sperbera, który chciałbym tutaj opisać. Szczegóły techniczne i dokładniejsze omówienie można znaleźć w moim artykule w Social Evolution & History (html lub pdf).

Model ten umiejscowiłem w kontekście „sporu o rolę wierności przekazu”, który – zdaniem niektórych – miał wydzielać w ramach ewolucji kulturowej dwie szkoły myślenia. Zgodnie z pierwszą z nich akumulowanie się innowacji (czyli tego, by wprowadzane innowacje w reprezentacjach kulturowych nie ginęły, ale były przekazywane dalej, będąc podstawą dla kolejnych innowacji) nie może odbywać się bez w miarę wiernego kopiowania cechy kulturowej (jeżeli nie jest kopiowana dość wiernie, to ewentualne adaptacje mogą łatwo przepaść w trakcie jej przekazywania). Zgodnie z drugą, wierność „kopiowania” cechy kulturowej nie jest istotna dla stabilności tej cechy (tj., tego, aby jej kolejne kopie były podobne do siebie) – a wręcz przeciwnie, to, co zabezpiecza nowe adaptacje przed przedwczesnym wymarciem, to właśnie twórcze podejście kopiujących, którzy w trakcie przekazu intencjonalnie „poprawiają” cechę kulturową (i nie kopiują ewentualnych „błędów”). To pierwsza podejście będzie dalej określane jako „myślenie selekcjonistyczne”, a to drugie jako „atraktorowe”. Warto jednak odnotować, że głównie zwolennicy podejścia sperberowskiego zarysowują ten spór w taki sposób – według innych, różnice te są w takim ujęciu stanowczo przerysowane i realnie między „selekcjonistami” a „atraktorowcami” istnieje jedynie spór o „akcentowanie”.

Nie chcę go tutaj rozstrzygać (zwłaszcza, że od paru lat poniekąd sam się zaczął rozstrzygać – np. ciekawe jest rozwiązanie warunkujące rolę wierności kopiowania poziomem szczegółowości [granularnością], wymaganym do subiektywnego uznania danego przekazu za wierny). Myślę jednak, że warto odróżnić porządek „opisowy”, w którym roztrząsamy, jak dokładnie przebiega proces przekazu kulturowego, od „operacyjnego”, w którym zamykamy ten proces w postaci pewnego modelu z ograniczoną liczbą parametrów i siłą rzeczy trochę „spłaszczamy” rzeczywistość. I tak, model przedstawiony przez Sperbera (a zatem na poziomie operacyjnym) wbrew pozorom nie pokazuje braku roli wierności przekazu, ale wręcz przeciwnie – zakłada, że reprezentacje kulturowe kopiowane są w pewnym zakresie niewierności (czyli pewnym zakresie wierności). Żeby pokazać, jakie znaczenie ma dokładność kopiowania przekazu dla formowania się stabilnych cech kulturowych, należałoby sprawdzić, jak taka stabilność osiągana jest przy różnych poziomach wierności.

Z drugiej strony, istnienie sił atrakcji modyfikujących obiekt przekazu kulturowego również nie jest prostym „są/nie ma”, ale siły takie mogą być mocniejsze (a zatem skłonność do modyfikowania w określonym kierunku bardziej prawdopodobna) lub słabsze (a zatem – mniej prawdopodobna). Co więcej – można sądzić, że rola wierności przekazu może mieć inne znaczenie przy słabszych siłach atrakcji niż przy silniejszych. Z takim założeniem sprawdziłem, jak wygląda „zbieganie do atraktorów” reprezentacji kulturowych w przypadkach różniących się stopniem wierności transmisji kulturowej i siłą atraktorów.

Ogólny schemat modelu symulacyjnego był następujący: w ciągłej przestrzeni możliwości 1000 losowo rozmieszczonych reprezentacji kulturowych w ciągu 1000 okresów ulegało kopiowaniu z modyfikacją, tj. po każdym okresie kopia reprezentacji kulturowej zajmowała nieco inne miejsce w przestrzeni. Proces kopiowania opisany był następującym algorytmem: każda reprezentacja kulturowa „rodziła” m nowych reprezentacji, z których „przeżywała” tylko jedna – przy czym prawdopodobieństwo przeżycia było tym większe, im bardziej pozycja danej reprezentacji była bliska uprzednio zdefiniowanym atraktorom. Odpowiada to definicji Sperbera, zgodnie z którą siły atrakcji nie działają deterministycznie, ale losowo – z pewnym prawdopodobieństwem, reprezentacje kulturowe mogą przesuwać się w przestrzeni możliwości w kierunku przeciwnym do atraktorów, takie sytuacje są jednak mniej prawdopodobne niż przeciwne. Siła atraktora jako parametr modelu określała, jak bardzo prawdopodobieństwo „przeżycia” jednej z kopii reprezentacji kulturowej zależało od bliskości atraktora.

Wierność kopiowania opisywana była w modelu przez dwa parametry: minimalną odległość między kopią a pierwotną reprezentację kulturową (czyli minimalny poziom niewierności) oraz maksymalną odległość między kopią a oryginałem (czyli maksymalny poziom wierności). Pierwszy z nich opisuje systematyczny błąd kopiowania, drugi – wielkość przekształceń, jakim poddawana jest reprezentacja kulturowa.

Rezultatem symulacji były m.in. rozkłady kopii reprezentacji kulturowych (w 1000. okresie) w przypadkach różnej siły atraktorów (a = 0.5, a = 1, a = 2), różnego systematycznego błędu kopiowania (Ri = 0.01, Ri = 1.25) i różnego poziomu przekształceń (Ro = 0.75, R0 = 2.25). Dla porównania z modelem ilustracyjnym Sperbera, przedstawiłem je na wykresach, w których przestrzeń podzielono na 10×10 obszarów i zliczono liczbę końcowych kopii reprezentacji kulturowych w tych obszarach (umieszczając atraktory w tych samych miejscach, co na sperberowskim rysunku). To, na co warto zwrócić uwagę, to na ile reprezentacje w różnych przypadkach są rozproszone/skoncentrowane wokół atraktorów:

Wyniki modelu symulacyjnego dla 9 przypadków: słabej, średniej i wysokiej siły atrakcji (a = 0,5, a = 1, a = 2), niskiego i wysokiego minimalnego poziomu wierności (Ri = 0,01, Ri = 1,25), niskiego i wysokiego maksymalnego poziomu niewierności (Ro = 0,75, Ro = 2,25). Współrzędne atraktorów: (3.5, 2.5), (6.5, 7.5); m = 5. Źródło: Miśta R. (2018). The Relationship between the Accuracy of Cultural Transmission and the Strength of Cultural Attractors. Social Evolution & History 17(2), 42-63.

Ogółem, tam gdzie atraktory są słabsze – tam stopień koncentracji wokół atraktorów jest słabszy (a tam gdzie mocne – mocniejszy). Na stopień koncentracji ma jednak wpływ również wierność przekazu – w szczególności ważny jest tu parametr Ro (tj. poziom przekształceń). Ma to następującą konsekwencję: nawet gdy siły atrakcji są słabe wierność transmisji pomaga konwergencji reprezentacji kulturowych w stronę atraktorów; w sytuacji, gdy siły atrakcji są mocne – silne przekształcenia i duży błąd kopiowania utrudniają konwergencję. Można nawet mówić o możliwości kompensowania sił atrakcji przez wierność przekazu. Za formowanie się stabilnych, dominujących wariantów danej opowieści czy melodii może odpowiadać dużo większa „chwytliwość” niektórych jej wersji. Może jednak być tak, że warianty te wcale nie wyróżniają się aż tak swoją atrakcyjnością (jedynie trochę), ale ich odbiorcy przekazują je od ucha do ucha w sposób dostatecznie dokładny, co w dłuższym okresie również prowadzi do wyłonienia się wersji „zwycięskich”.

Jak już wspominałem – gdyby ktoś był ciekaw szczegółów samego modelu – zapraszam do artykułu. Warto mieć na uwadze, że model ten ma już kilka lat, a w tym czasie dyskusja o atraktorach i selekcji kulturowej poszła trochę do przodu. Być może jednak kogoś zainspiruje to do dalszego symulacyjnego badania różnych rodzajów atraktorów i ich znaczenia dla teorii ewolucji kulturowej.

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

O atraktorach kulturowych – cz. 1

Jedną z ważniejszych prac dla współczesnej teorii ewolucji kulturowej jest książka Dana Sperbera „Explaining Culture. The Naturalistic Approach” (tutaj w pdf). W niej to zarysowana jest idea epidemiologii kulturowej – tj. opisywania kultury w kategoriach przekazywanych od osoby do osoby reprezentacji kulturowych. Reprezentacje te występują w dwóch postaciach: reprezentacji umysłowych (tj. tego, jak dana reprezentacja kulturowa przechowywana jest w umyśle – czyli wyobrażenia, wierzenia, zamiary) oraz reprezentacji publicznych (tj. tego, jak reprezentacje umysłowe przekuwane są na efekty widoczne przez innych – zachowania, wypowiedzi, przedmioty itp.). Łańcuch przekazu reprezentacji kulturowych polega na tym, że dana reprezentacja publiczna wywołuje w umysłach odbiorców jakiejś jej odwzorowanie – tj. reprezentację umysłową (np. usłyszana melodia zostaje zapamiętana przez słuchaczy). Odbiorcy z kolei, na podstawie swoich reprezentacji umysłowych, zachowują się w określony sposób, tworząc kolejne reprezentacje publiczne (np. jeżeli melodia jest „chwytliwa”, to zostaje później nucona lub grana). W pewnych okolicznościach postać reprezentacji publicznych zostaje w miarę wiernie przekazywana od osoby do osoby, pomimo ciągłych przekształceń na etapie każdego z ogniw tego łańcucha.

Co jest niezwykle istotne – to spostrzeżenie, że proces przekazu reprezentacji kulturowych nie pozostaje bez wpływu na same reprezentacje, które za każdym razem są mniej lub bardziej modyfikowane. Co więcej – zmiany te nie są zupełnie losowe: niektóre przekształcenia są bardziej prawdopodobne, a niektóre mniej. Np. jeżeli myślimy o przekazie ustnym jakiegoś bardzo długiego i obfitującego w nieistotne szczegóły tekstu (np. tego postu), to można podejrzewać, że przechodząc przez taki łańcuch przekazów, bardziej prawdopodobne jest, że skończy on w uproszczonej wersji, a nie w jeszcze dłuższej z jeszcze większą liczbą małoważnych detali. Jeżeli jakieś szczegóły pozostaną – to np. takie, które są niezbędne dla utrzymania znaczenia tekstu, lub takie, które szczególnie pobudzają uwagę odbiorców (seks, obrzydliwości itp.). Mogą też pojawić się szczegóły zmienione – jeżeli np. pierwotny tekst będzie zawierał treści niespójne, które dla słuchaczy wydadzą się błędem opowiadacza („zaprzągł krowę w stajni”), to może on zostać przez nich „poprawiony” („zaprzągł konia w stajni”).

I tak dochodzimy do koncepcji atraktorów kulturowych. Otóż rozkład takich różnoprawdopodobnych przekształceń, to w terminologii sperberowskiej siły atrakcji (tak ja to tłumaczę, w oryg. forces of attraction, więc może bardziej „siły przyciągania”?). Siły atrakcji działają losowo, ale jeżeli łańcuchy przekazów kulturowych będą odpowiednio liczne/długie, to nawet małe różnice w prawdopodobieństwach możliwych modyfikacji będą w długim okresie skutkowały częstszym występowaniem pewnego typu wariantów danej reprezentacji kulturowej. Osobiście porównałbym ten proces do formowania się otoczaków: na początku mamy różnokształtne odłamki skalne, które niesione prądem strumieni i rzek obijają się o dno oraz inne odłamki, przez co ulegają przekształceniom. Bardziej prawdopodobne jest, że otarcia będą prowadziły do wygładzania się ich krawędzi, a nie do powstawania nowych – co skutkuje tym, że u ujścia wszystkie te kamienie mają dość podobny jajowaty i kolisty kształt. Oczywiście, różnią się między sobą – są większe, mniejsze, bardziej płaskie i pełniejsze – występują jednak w dużo bardziej podobnych do siebie wariantach, niż na początku rzecznego spławu.

Dan Sperber ilustrował swoją koncepcję takim oto diagramem reprezentującym wędrówkę wariantów reprezentacji kulturowej po przestrzeni możliwości (tj. 10 x 10 komórek reprezentujących różne możliwe warianty)

Źródło: Dan Sperber (1997) Selection and attraction in cultural evolution. In M. L. Dalla Chiara et al. (eds.), Structure and Norms in Science (Kluwer), 409-426. A dokładniej – str. 419.

W tym przykładzie reprezentacja kulturowa jest co jakiś czas kopiowana i modyfikowana, co „przenosi” jej kopię w przestrzeni możliwości do komórki w jednym z 8 potencjalnych kierunków (górny rysunek). Niektóre kierunki są jednak bardziej prawdopodobne (te wskazujące na ciemne kwadraty na dolnym rysunku) niż inne, przez co po wielu turach takiego kopiowania z przekształceniami coraz więcej reprezentacji kulturowych kończy w wariantach bliskich ciemnym kwadratom. Rozkład prawdopodobieństw „bycia skopiowanym” w różnych kierunkach – to siły atrakcji. Obszary wokół których ostatecznie gromadzą się warianty reprezentacji kulturowej – to atraktory.

Warto mieć na uwadze kontekst, w jakim idea ta powstawała – a mianowicie w konflikcie z innymi nurtami ewolucji kulturowej, zgodnie z którymi dana cecha kulturowa jest stabilna (a zatem, której kolejne warianty nie zmieniają się znacząco) wówczas, gdy przekaz kulturowy jest dostatecznie wierny. Przykładowo, aby wyjaśnić dlaczego jakaś melodia była w zbliżonym kształcie przekazywana przez pokolenia można odwołać się do wierności przekazu (ludzie skutecznie starali się odtwarzać melodię tak, jak ją zasłyszeli). Można też – jak chcą zwolennicy opisywanej tu epidemiologii kulturowej – odwołać się do sił atrakcji, tj. tego, że dana melodia przekazywana z pokolenia na pokolenia ulegała przeobrażeniom, które czyniły ją coraz łatwiejszą do przekazania i odtworzenia w takim a nie innym kształcie. Tutaj też warto podkreślić, że w przytoczonym powyżej diagramowym przykładzie „zbiegania” do atraktorów kopie reprezentacji kulturowych zawsze różniły się od oryginału (tj. kolejne kopie zajmowały inne komórki niż „przodek”), a i tak ostatecznie dominować zaczynała niewielka grupa wariantów.

Spór ten, jak i przedstawiony powyżej model, zainspirował mnie kilka lat temu do zrobienia prostej symulacji komputerowej, której wyniki zostały opublikowane w czasopiśmie Social Evolution & History (artykuł można znaleźć tutaj lub tutaj w pdf). Moją uwagę zwróciło przede wszystkim pewne ukryte założenie, jakie zostało w ten ilustracyjny diagram włożone. Jeżeli reprezentacje kulturowe kopiowane są do sąsiedniej komórki, to już sam fakt „sąsiedztwa” jest jakąś formą „wierności” przekazu. Z tego powodu sprawdziłem, jak wyglądanie „zbieganie” cech kulturowych do atraktorów w zależności od wartości dwóch parametrów: od wierności przekazu oraz od tego, jak silne są same atraktory (czyli jak bardzo uprawdopodobniają one modyfikacje cechy kulturowej w swoim kierunku). Ale o tym, co wyszło, napiszę już w następnym poście.

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

Ewolucja środkowoeuropejskich państw narodowych

Jakiś czas temu miałem okazję pisać artykuł na temat „ewolucji kulturowej elit” (ukazał się jako rozdział w książce Lords and Boors – Westernisers and ‘Narodniks’: Chapters from Polish and Hungarian Intellectual Historytutaj jest jego wersja robocza). Jak to bywa przy takich rzeczach, większą pomoc dają one czasem autorom niż ich czytelnikom – dla mnie była to okazja, by zastanowić się, jak pożenić różne koncepcje spod parasola „ewolucji kulturowej”, a zwłaszcza turchinowskiego myślenia o historii w kategoriach modeli ekologicznych i ewolucyjnych, z wyjaśnieniem dziejów naszego regionu – tj. Europy Środkowej.

Jednym z wątków, który, jak sądzę, może być dość zręcznie uchwycony w taki sposób, to grubo ponad 100-letni trend w kierunku „unaradawiania” się państw środkowoeuropejskich. Państwa narodowe i nacjonalizmy nie są jakimiś szczególnymi wyróżnikami tej części świata, jednak mają swoją regionalną specyfikę, wyraźną zwłaszcza na tle pozostałej części Europy. Część z nich można zilustrować poniższym wykresem:

Liczba państw w Europie 1816-2016 (na podstawie danych i wg kryteriów Correlates of War – tylko państwa funkcjonujące w organizacjach międzynarodowych).

Europę można podzielić na trzy strefy: 1) zachodnią, gdzie liczba państw w ciągu ostatnich 200 lat była dość stabilna, 2) środkową, gdzie liczba państw w ciągu ostatnich dwóch wieków znacząco zmalała (na skutek zjednoczenia Niemiec i Włoch), oraz 3) wschodnią (tu Europa Środkowa), gdzie liczba państw znacząco wzrosła. Wzrost ten łączy się z przemianą jakościową: powstające państwa przeważnie są coraz bardziej jednolite etniczne. Do podziałów w oparciu o kryteria narodowościowe dorzucają się przemieszczenia ludności, migracje, eksterminacje, a także zmiany granic istniejących państw.

Odsetek mniejszości narodowych w wybranych państwach – przed i po II wojnie światowej. Źródło: Kosinski, L. A. (1969). Changes in the Ethnic Structure in East-Central Europe, 1930-1960. Geographical Review, 59(3), 388. doi:10.2307/213483 

To, co w tym procesie unaradawianie wydaje mi się ciekawe, to jego żywotność. Od uruchomienia w okresie I wojny światowej, jest on cały czas aktywny – i nawet trudno powiedzieć, by słabł. Upadek komunizmu był rewolucją nacjonalistyczną – z powodu rozpadu ZSRR, zjednoczenia RFN i NRD (sic!), rozpadu Czechosłowacji, a następnie uruchomienia długotrwałych podziałów w obrębie dawnej Jugosławii. Zajęcie Krymu przez Rosję również zwiększyło odsetek „narodu w państwie narodowym”, a wciąż możliwe są dalsze zmiany (np. podział Bośni i Hercegowiny, zjednoczenie Albanii i Kosowa). Z perspektywy ponad wieku można powiedzieć, że różnice etniczne są w naszym regionie podstawą zmian jednostek politycznych.

Jak to wytłumaczyć? Tutaj właśnie pomocny wydaje się model doboru wielopoziomowego, który jest jedną z kluczowych koncepcji dla przedstawicieli ewolucji kulturowej. Zakłada on, że doborowi podlegają nie tylko konkurujące ze sobą jednostki, ale także złożone z nich (i konkurujące ze sobą) grupy, których sukces oddziałuje na sukces jednostek. Grupa jest efektem współpracy jednostek, a każda współpraca wymaga od współpracujących jakiegoś poświęcenia. Jego koszt zwraca się wtedy, kiedy grupa „radzi sobie lepiej” niż niewspółpracujące (i niepoświęcające się) jednostki. Poziom współpracy między jednostkami zależy zatem od tego, jak bardzo odczuwają one efekty konkurencji między grupami do których należą. Jeżeli grupy konkurują ze sobą wściekle – to i jednostki łączą się we wspólnej walce. Jeżeli poziom konkurencji między grupami jest niski – to przewaga grup mocno współpracujących jest nikła i zwiększa się ilość grup o niskim poziomie wewnętrznej współpracy. Dlatego też mechanizm ten określany jest jako dobór wielopoziomowy – dobór na poziomie wyższym (grupy) decyduje o doborze na poziomie niższym (jednostek).

Tzw. równanie Price’a modelujące genetyczną selekcję grupową. Opisuje zmianę w odsetku współpracujących (∆p) jako funkcję siły selekcji międzygrupowej (βG), siły selekcji wewnątrzgrupowej (βI), genetycznego zróżnicowania międzygrupowego (VG) i średniego zróżnicowania wewnątrzgrupowego (VI). Presja selekcyjna zależy bowiem od zróżnicowania populacji: tym większa, im wyższe jest zróżnicowanie i większa siła selekcji.

Bardzo upraszczając, można powiedzieć, że „nic tak nie cementuje jak wspólny wróg wojenny”. Proces „cementowania” może zachodzić na bardzo różne sposoby: poprzez formowanie koalicji do wspólnej walki, ale również poprzez wykluczanie tych, którzy nie chcą walczyć (tj. współpracować).

Wracając zatem do trendów unaradawiania się środkowoeuropejskich państw: nietrudno zauważyć, że poziom konkurencji międzygrupowej (tj. międzypaństwowej) nie jest w całej Europie taki sam (o czym mogą świadczyć dużo częstsze zmiany granic – a zatem i zależności politycznych – w XX w. na wschodzie niż na zachodzie).

Zmiany terytorialne w Europie 1782-1998. Źródło: Kowalski M. (2016). Cykle pokoleniowe w czasie i przestrzeni. Przegląd Geograficzny, 88(4), 488-510.

Zgodnie z modelem doboru grupowego – zwiększona presja selekcyjna na poziomie grup (czyli w tym przykładzie: państw) wpływa na dobór w obrębie grup maksymalizując zdolność do wewnątrzgrupowej współpracy. W przypadku Europy Środkowo-Wschodniej – na wzrost etnicznej jednorodności państw, co usuwa szereg konfliktów wewnętrznych (których gaszenie wymaga czasu i kosztów), a pozwala na większą sterowność na poziomie jednostki politycznej. Ewolucja w kierunku etnicznych państw narodowych jest w takiej perspektywie rezultatem doboru międzygrupowego preferującego kraje, które nie poświęcają znacznej części zasobów na łagodzenie tarć wewnętrznych.

To dlaczego bycie „w przeciągu historii” (jak określił miejsce Polski Jerzy Giedroyć) nie skutkuje wielonarodowymi federacjami, ale akurat wzrostem narodowej homogeniczności jest bardzo ważnym pytaniem, na które można by sporo napisać. Kluczowe wydaje mi się jednak to, że jest to pytanie „dlaczego”, a nie „czy” – niewiele wskazuje, by projekty wielonarodowe w Europie Środkowej miały na dłuższą metę szansę na powodzenie (a przynajmniej było tak dotychczas). Etniczna homogeniczność okazywała się najstabilniejszym rozwiązaniem bez względu na to, czy była pierwotnie planowana, nieplanowana, czy była wynikiem działań danego państwa, czy była mu narzucona przez inne. To, że istniały alternatywne koncepcje, a niektóre z nich były przez jakiś czas realizowane – nie unieważnia tego wniosku. Proces ewolucyjny nie polega na tym, że powstają wyłącznie najlepiej dostosowane rozwiązania, ale na tym, że powstają różne – i z nich na skutek doboru (a w przypadku ewolucji kulturowej – również ukierunkowanych modyfikacji) z czasem wybierane/wytwarzane są rozwiązania najstabilniejsze.

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2021

Grupa facebookowa

Ten wpis ma charakter ogłoszeniowy, tzn. chciałbym czytelników interesujących się naukowo tematem ewolucji kulturowej zaprosić do nowopowstałej grupy facebookowej:
https://www.facebook.com/groups/679414586117792/
Grupa ma charakter akademicki – tzn. przeznaczona jest do rozmów mniej lub bardziej naukowych oraz informowaniu o wydarzeniach (konferencje, warsztaty, call for papers itp.). Ze względu na liczne możliwe nieporozumienia, precyzuję, że ewolucja kulturowa rozumiana jest tutaj jako współczesny obszar badań (bardzo odmienny od dawnego XIX-wiecznego ewolucjonizmu, a także XX-wiecznego neoewolucjonizmu w naukach społecznych), przeglądowo opisany np. w tej książce:

którą można traktować również jako bardzo dobre wprowadzenie do tej tematyki.  Pewnym drogowskazem może być również zakres zainteresowań organizacji Cultural Evolution Society. Niestety, nie odważę się sam dokładnie zdefiniować, co kryje się pod pojęciem „ewolucji kulturowej”, gdyż mam spore wątpliwości, w jakim stopniu jest to spójny obszar badań, a także, czy istnieje jakiś wspólny mianownik dla jego przedstawicieli. Stwierdzenie, że jest to chęć rozszerzenia teorii ewolucji na zagadnienia kulturowe, na pozór brzmi przekonująco. W praktyce można znaleźć i coraz bardziej zniuansowane dyskusje o różnicach między ewolucją biologiczną i kulturową, i ożywione dawne problemy antropologii społecznej i kulturowej (które wypadły poza główny nurt – obecnie bardzo humanistyczny i jakościowy), i prace ukierunkowane bardziej w stronę nauk kognitywnych, psychologii rozwojowej, społecznej i ewolucyjnej, a także różnorakie badania ilościowe (statystyczne oraz modelowanie matematyczne) zjawisk dotychczas traktowanych tradycyjnymi metodami humanistyki (czemu sprzyja tworzenie nowych zbiorów danych „cyfrowych” w ramach projektów opisanych jako „humanistyka cyfrowa”).

Ogółem, biorąc pod uwagę kierunek przepływu wiedzy z Zachodu do Polski, jestem ciekaw, czy jest już jakaś recepcja ruchu ewolucji kulturowej w Polsce – a jeżeli tak, to jaka? Mam również nadzieję, że grupa pomoże w „parowaniu” się osób o podobnych zainteresowaniach badawczych, a także w propagowaniu tego konglomeratu ewolucyjnych podejść i problemów.

W każdym razie – zapraszam!

 

Materiały pisemne, autorskie materiały graficzne oraz audiowizualne przedstawione na stronie objęte są ochroną prawnoautorską i nie mogą być wykorzystywane w całości lub części bez zgody autora. © Rafał Miśta 2020